sobota, 30 czerwca 2012

holiday

Koniec roku szkolnego. Wakacje. 
Kiedyś czas słodkiego lenistwa, pakowania plecaka na obozy PTTKu, wolności, wieczornych i długich spacerów brzegiem rzeki, samodzielnych wyjazdów, czasu spędzanego z przyjaciółmi i radości.
Teraz koniec roku szkolnego pakuję do szufladki z wizytówką: sprawy i rzeczy, które już mnie - niestety - nie dotyczą. 
Ale tak, jak uczniowie wyczekiwali tego piątku, tak i ja przebierałam na samą myśl o nim, nogami ze zniecierpliwienia. I ten wczorajszy, piątkowy ranek, jako pierwszy od wielu tygodni, powitałam z radością i energią, że oto już jest. 
O godzinie 10 rano doznałam iluminacji i wpadłam na najlepszy pomysł na świecie. Przynajmniej na najlepszy, na jaki kiedykolwiek wpadłam. Z zapałem zabrałam się do pracy, by stworzyć wiszący nade mną od kilku tygodni claim i draft i wszystko inne, co spokojnie można nazwać pięknym, polskim słowem. Wspięłam się na wyżyny swojej kreatywności i do 14.30 poklepywałam siebie w myślach po plecach - jaka to genialna jestem. O 14:31, gdy wcisnęłam zapisz oraz wyślij, stwierdziłam, że szczyt mojej kreatywności jest raczej na poziomie nizinnym, najlepszy pomysł, jest raczej z tych przeciętnych i trudny do realizacji i w końcu, jak w ogóle coś tak beznadziejnego mogłam wysłać, nawet jeśli miało być jedynie roboczym szkicem. W związku z tym wszystkim, gdy o godzinie 15:00 na skrzydłach powinnam lecieć w stronę wyczekiwanego weekendu, siedziałam przy biurku wyczerpana do cna, nie mając sił, by wyjść z pracy. 

Ale są wakacje. Czas myśli niespiesznych i niezobowiązujących. Dlatego niespiesznie i niezobowiązująco uwalniam swoje myśli z niczym niezwiązane.

Gdzieś na horyzoncie majaczy mi biała flaga i wprawia w osłupienie, bo przecież to nie ja atakowałam wychodzi więc na to, że skuteczną miałam obronę. Aczkolwiek, jeśli wziąć pod uwagę temperaturę powietrza, może być to zwykła fatamorgana, białej flagi może nie być. Popijam tę kwestię zimnym piwem i wkładam do szufladki ze sprawami, które mnie już nie dotyczą.

W moim kalendarzu odkryłam znak przekreślonego wózka sklepowego - dzień bez handlu. Poważnie? Potrzebne są takie oznaczenia w kalendarzach? Kolejny łyk zimnego piwa. 
Kiedyś w drogeriach na jednej półce stały kremy, na drugiej żele, na trzeciej toniki. 
Teraz wszystkie produkty są na jednym regale pogrupowane wiekowo. Mam z tym problem. Moje sprawdzone i ulubione kosmetyki są na innym regale niż sugeruje mi przedział wiekowy. Poza tym: idę po krem, staję przed regałem i wszyscy wiedzą ile mam lat. Co więcej, nad każdym regałem znana (mniej lub bardziej) twarz reprezentuje daną grupę wiekową. Dokładnie się przyjrzałam: ta z 20+ wygląda o 10 lat starzej niż ta z 40+. Piwa się napiję. 

Lekarz spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami, że niby nie jest dobrze, bo serce łomoce zbyt szybko i nic dobrego to nie wróży. Ponoć szaleje we mnie tak, jakby chciało wyrwać się z klatki (nomen omen). W zasadzie nie rozmyślałabym o tym zbyt długo, gdyby nie fakt, że tej samej nocy, leżąc obok siebie i ja i Kubik niezależnie śniliśmy o tym, że wybija moja ostatnia godzina. Nie żebym się tym przejmowała, przecież sny tłumaczy się na odwrót.

A tak poza tym, to w pracy każą mi powiększyć penisa. To znaczy nie, że zarząd, tylko skrzynkę firmową ktoś mi spamuje. Choć swoją drogą, nie tak całkiem to głupie: zdecydowanie powinnam mieć większe jaja w dopominaniu się o swoje.

Jest wakacyjny weekend, piję piwo i śpiewam z Madonną holiday, let's celebrate. Tak naprawdę nie jestem pewna, czy ona śpiewa to samo, co ja ale myślę, że mimo wszystko, nie ma to znaczenia.
Odpoczywam i myślę absurdalnie.
Wszelkie wnioski, skragi i zażalenia przyjmę na klatkę (sic!) w poniedziałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 serendipity , Blogger