wtorek, 4 czerwca 2013

coś optymistycznego

Myślę sobie, że nie jest aż tak źle. Myślę nawet, że momentami bywa całkiem dobrze.
 
Owszem, wewnątrz rozsypuję się kilkakrotnie w ciągu dnia, na drobne kawałeczki. I tak, wciąż drżą mi ręce, gdy mam zabrać głos na forum. I mam u małego palca zawieszony breloczek ze strachu, który brzęczy przed kolejnym oczekiwaniem, któremu mam sprostać. I wiem, że czasem rozmowa ze mną przypomina przesuwanie dłonią po papierze ściernym. I dziwię się, że organizm nie tupie nogą i wciąż jakoś funkcjonuje mimo stresu, przepełnienia, niewyspania, mimo maratonu.

Ale z uporem maniaka myślę, że momentami bywa całkiem dobrze.

Bo cóż z tego, że wokół wszystko pędzi, że zdarzenia są jak nieznośni przechodnie na pasach, co potrącają cię w biegu? Cóż z tego, że terminy pędzą niczym dziki tłum w hipermarkecie, który cię porywa, mimo iż chciałoby się postać lub pójść w inną stronę? Cóż z tego, że dni są przepełnione, jak autobusy w godzinach szczytu?
 
Tak naprawdę nic.  

Bo przecież wciąż mam radość i swój dystans. To zawzięcie, gdy wyciskam każdą z dobrych chwil do ostatniej kropli. Bo wciąż mimo wszystko i wbrew wszystkiemu potrafię dostrzegać to, co dobre, cieszyć się tym i zatopić bezgranicznie tak, jak dziecko. Bo wciąż mam swój wewnętrzny świat, który kołysze mnie łagodnie.

Macham ręką na tramwaj i wracam na piechotę, co chwila zastygając w zachwycie przy kamienicach, które chciałabym wyściskać i pogładzić po fasadach. No dobra... przyznaję... to ostatnie akurat robię. Pstrykam co chwila kompletnie pozbawione sensu zdjęcia, wręcz brutalnie łamiąc wszelkie zasady kompozycji, ekspozycji i kadrowania.
Zapatrzę się na kaczki dzielące się kromką chleba, rozczulę na widok dziadka na rowerze, roześmieję na widok psa biegnącego za patykiem. Coś pyli całym sobą i wiruje mi nad głową biały puch, który zdmuchuję tuż przed nosem lub łapię w dłonie.
I choć gdzieś tam z tyłu głowy pamiętam o swoich wszystkich obowiązkach, to jednak potrafię odłączyć się od służbowego biegu wydarzeń. W obie dłonie łapię wszystko to, co dobre, nawet jeśli to okruszki ledwie i świadomie, całą sobą się w to zatapiam. I wtedy odpoczywam i czerpię energię, której tak bardzo mi teraz potrzeba.

W pełnym słońcu i w długiej spódnicy, bardzo w stylu flower power, leżę w hamaku i przesuwam palcami dłoni po koniczynie, która rozrosła się po trawniku. I już wcale nie pamiętam, że kilka godzin wcześniej siedziałam w sieciowej kawiarni nad służbowymi papierami. Jakby to wszystko zdarzyło się kiedyś w odległej galaktyce. 
Jestem tylko ja, ta chwila i moje myśli. Spokój, wewnętrzna radość i jakaś cząstka optymizmu. 
I nawet jeśli jest tak drobna, jak łepek szpilki, to ma wielką moc. 
Bo jest moja.





6 komentarzy:

  1. Świetny obrazek. Też lubię takie uwieczniać, choć ostatnio rzadko łapię za aparat.

    mam cichą nadzieję, że czerpiesz z tych chwil wystarczająco dużo energii :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak trzymaj, najdłużej jak się da łap i trzymaj to, co Ci sprawia radość i daje siły. Ściskam Cię w pasie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dbaj o ten optymizm. I nie pozwól go sobie zgubić w tłumie. :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger