piątek, 26 września 2014

comptine d'un autre été: l'après-midi

A jednak jesień.
W okruchach drożdżowego ciasta rozsypanego na stole i w melancholii zaparzonej w kubku z kotami, tańczącej w rytm francuskich piosenek, w ogrzewaniu stóp pod kocem i w książkach, które znów się czyta. W tej wilgoci i chłodnym wietrze, który z jednej strony dodaje mi sił i w tej mgle z drugiej, która wygładza wszystkie strachy.
Znów nie myślę linearnie. Znów ze strzępków słów i przekrzywionych kadrów tkam swój patchwork jesiennej emocjonalności.
W wilgotnym lesie dźwięk telefonu i pytanie, które jest stwierdzeniem w domu, na pewno cię nie ma? I myślę sobie, że to miło kojarzyć się z aktywnością. Zwłaszcza, gdy samemu się tak nie czuje.
Ludzie podpadają mi już tylko swoim charakterem. To bardzo ułatwia sprawę. Jakiś chochlik naburmuszony zaciągnął mnie w kąt, z którego kazał bać mi się ludzi znanych tylko z internetowych okruchów, które sugerują mi, że prywatnie mogłabym tych ludzi nawet polubić i tym bardziej budują moją niechęć.

Kilka tygodni temu miałam wytłumaczyć komuś swoją pracę. Westchnęłam, zaczęłam mówić poza wytycznymi. Nagle okazało się, że robię fajne rzeczy i tylko pogorszyło mi to nastrój. Bo mimo wszystko brak mi gęstości za biurkiem i pustych przebiegów w głowie po 16stej.

W niedzielne 45 minut zawieszenia w codzienności obserwuję siebie w monitorze ochroniarza  popijając kawę i z radością stwierdzam, że osiadłam na daktylach. A skoro stały się owocem przewodnim mojego życia, nawet pod postacią nowej blizny w ich kształcie na plecach, to wykorzystuję okazję i fotografuję daktylowce z głową zadartą do góry dopóki nie siądzie mi bateria w telefonie.
Słyszę drobne dreptanie energii nagromadzonej latem.
Patrzę na konie, słucham ich rżenia i wdycham zapach stajni. Dotykam ich łbów i czuję nieodpartą chęć przytulenia się do nich, wskoczenia na ich grzbiety i pędzenia przed siebie wzdłuż pól z zapachem jesieni palonej w polu wplątanym w moje włosy i ich grzywy. Nawet nie wiedziałam, że tęsknię.

Nie bacząc na wiek i dress cody noszę na prawym nadgarstku, na zielonej żyłce nanizane bez ładu i kolorystycznego składu, ale za to z m-kową miłością, plastikowe koraliki. Najpiękniejsza bransoletka ever. I chciałabym zerwać się z pracy, siąść na dywanie po turecku w przedszkolnej sali i przeczytać na głos o Chrupku i Miętusie. Albo chociaż Daktyle.

Trochę brakuje mi lata, mimo mej miłości do jesieni.

4 komentarze:

  1. Oj, mnie juz brakuje i to bardzo, jesieni az nadto nie kocham :((

    OdpowiedzUsuń
  2. "kazał bać mi się ludzi znanych tylko z internetowych okruchów, które sugerują mi, że prywatnie mogłabym tych ludzi nawet polubić i tym bardziej budują moją niechęć" - o nie. Skąd niechęć, czemu? ;) Resztę rozumiem, czuję. Tu - nic nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nieblogowo :) Ludzie realni, którzy choć mi nie przedstawieni, jakąś swoją cząstką bytu zahaczyli o moją wprowadzając w nią niepokój. Pamiętliwa jestem. Pamiętam swoje emocje. :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger